KuPamięci.pl

Zdzisław Chorosz


* 06.04.1927

 

+ 19.01.2012

Miejsce pochówku: Służew

,

woj. mazowieckie

pokaż wszystkie
wpisy (10)
Licznik odwiedzin strony
12840

Zdzisław Chorosz był moim Ojcem. Surowym, wymagającym, czasami aż za bardzo, ale na pewno nauka nie poszła w las. Był bardzo pracowity, uwielbiał czytać książki.
Był samoukiem uzdolnionym muzycznie, potrafił improwizować, nie drażniąc ucha na pianinie lub na organkach. Niestety, żadne z Jego dziedzi nie odziedziczyło tych zdolności.
Urlopy a później już jako emeryt spędzał na Mazurach, żyjąc w dość surowych warunkach. Uwielbiał wędkować.

Tato, kocham Cię i nigdy nie przestanę

Ewa

Zdzisław Chorosz

Ul.Klarysewska 60 m 9

02-936 Warszawa

 

 

           & nbsp;           Moje wspomnienia z okresu okupacji niemieckiej, podczas II wojny

           & nbsp;           Światowej oraz niektórych epizodów mojego życia po wojnie.

 

 

    Wspomnienia podjąłem się napisać wyłącznie na prośbę mojego prawnuka Janka

Grzegorza, który jest uczniem I klasy Gimnazjum w Warszawie.

Inicjatywa pisania wspomnień pochodzi od kierownictwa w/w szkoły.

Nazywam się Zdzisław Chorosz, urodziłem się 6 kwietnia 1927 roku w Warszawie.

Do wybuchu II wojny światowej moja rodzina, z której pochodzę, stanowiła spokojny

i szczęśliwy związek, składający się z obojga rodziców, dwóch sióstr -Czesławy i Teresy

Oraz mnie.

W chwili wybuchu wojny mieszkaliśmy na Mokotowie, przy ulicy Dolnej róg

Piaseczyńskiej. Tu 27 września 1939 roku, przeżyliśmy kapitulacje Warszawy.

Okres okupacji rozpoczął się dla mojej rodziny niezwykle dramatycznie. W pierwszej połowie 1940 roku Niemcy deportowali mojego ojca na roboty przymusowe do Rzeszy.

W drugiej połowie 1940 roku, Niemcy,w trybie pilnym wysiedlili wszystkich mieszkańców domu, w którym mieszkaliśmy mieli zamieszkać tam niemieccy kolejarze.

Matka moja z trojgiem dzieci znalazła się w niezwykle trudnych życiowych warunkach.

W końcu udało się Jej umieścić nas w bursie Towarzystwa Gniazd Sierocych na Żoliborzu. Ja z kilkoma kolegami umieszczony byłem w osobnym domu przy ulicy Brodzinskiego. Na wniosek kierownika Kazimierza Jezewskiego, zacząłem naukę w szkole zawodowej.

W połowie 1942 roku, wraz z kilkoma kolegami złożyliśmy uroczyste zaprzysiężenie

na wierność Armii Krajowej. Od tego momentu zajmowaliśmy się drobnymi sprawami w konspiracji m.in. rozprowadzaniem tzw.”bibuly,”czyli prasy konspiracyjnej. Posiadałem wówczas pseudonim „Żbik”.

W dniu 10 lista pada 1942 roku, mnie i mojemu koledze, powierzono zabezpieczenie zebrania konspiracyjnego, które miało się odbyć na III piętrze budynku przy ulicy Złotej. Zabezpieczenie to miało polegać na przekazaniu sobie sygnału w wypadku jakiegoś niebezpieczeństwa. Obydwaj staliśmy na klatce schodowej-ja na samym dole, kolega na III piętrze. Okazało się, ze miejsce i czas zebrania były doskonale znane Gestapo wskutek zdrady.

W ciągu kilkunastu minut wszystkich nas „zgarnęli” do podstawionych samochodów.

W ten sposób znalazłem się na Pawiaku ciągu blisko 7-miesiecznego tam pobytu, przeszedłem ciężkie przeżycia. W ciągu tego okresu trzykrotnie przewożony byłem do Gestapo na ul. Szucha.

Na Pawiaku, około 2 m-ce siedziałem na oddzielę 8, znajdującym się na poziomie podziemia – tam gdzie znajduje się istniejący do dzisiaj oddział 7. Najdłużej tzn. do końca pobytu na Pawiaku tj. do 3 czerwca 1943 roku, siedziałem na oddziale 5, z dwumiesięcznym pobytem w celi młodzieżowej na tym oddziale. Pawiak i wiezienie na Gęsiej znajdowały się na terenie Getta. 19 Kwietnia wybuchło powstanie w Getcie, które trwało chyba do 29 kwietnia 1943 roku tym okresie spędzono na Pawiak ogromne ilości Żydów. Oddziały: 7,8,6,i 5 zapełniły się, na okres przejściowy Żydami. Siedzieliśmy wspólnie w celach przez dłuższy czas. W miarę upływu czasu opróżniały się z Żydów cele Pawiaka. My, więźniowie oglądaliśmy tam tragiczny zbrodniczy proceder, który częściowo odbywał się przed brama Pawiaka. Żydzi, z całymi rodzinami przekraczali bramę Pawiaka, gdzie byli zabijani strzałami w tył głowy. Trupy wywożono dwukołowymi wózkami gdzieś na teren Getta.

Jak wspomniałem wcześniej, byłem trzykrotnie przewożony do Gestapo na ul.Szucha.Za każdym razem pytano mnie o sprawy organizacji, która nieszczęśliwie miałem zabezpieczać. Za pierwszym i trzecim pobytem u mego „referenta” dostałem lekkie lanie, następnie drugie skończyło się biciem i wybiciem zębów. Zmian dostawało się na przesłuchanie, trzeba było przejść przez tzw. ”tramwaje”. Były to cele zbudowane wyłącznie z prętów stalowych. Wewnątrz, po lewej stronie znajdował się jeden rząd krzeseł, po prawej dwa rzędy. Przed celami bez przerwy „krążył” odpowiedni pracownik Gestapo. Po przesłuchaniu wracaliśmy na Pawiak. Niektórzy więźniowie, po przesłuchaniu wymagali specjalnej opieki medycznej.

Oceniając z grubsza pobyt na Pawiaku...

3 czerwca 1943 roku usłyszano na oddziale, przy kracie okrzyk „ eutlassung” to znaczy zwolnienia. Za chwile otworzyły się drzwi mojej celi i odczytano moje nazwisko. Tego najmniej się spodziewałem po ostatnich przesłuchaniach na Gestapo. W towarzystwie dwóch mocno starszych więźniów, zostaliśmy wyprowadzeni z Pawiaka. Starszych więźniów wyprowadzono na tzw. wolność a mnie, po sąsiedzku, do obozu karnego na Gęsia. Tam otrzymałem numer 456.Pobyt na Gęsiej jest dalszym ciągiem moich ważnych wspomnień.

Obóz na Gęsiej przeznaczony był dla ludzi, którzy posadzenie byli o przestępstwa polityczne i drobne przewinienia kryminalne. Okres trwania kary wynosił około 2 miesięcy. Był absolutnie pod nadzorem politycznej służby więziennej.

Przez pierwsze dni pobytu w obozie wynosiłem cegły w spalonym i zburzonym Getcie. Następnie zgłosiłem się do grupy, w której byli ludzie posiadający zdolności naprawcze, w szczególności maszyn i samochodów. Codziennie rano przemierzaliśmy spalone Getto i idąc dalej przez ulice Warszawy w ubraniach więziennych, docieraliśmy do ulicy Oboźnej (niedaleko ul. Kasprzaka), gdzie znajdowały się warsztaty samochodowe Gestapo. Mam tu wspomnienia, które były dla mnie niezwykle wzruszającymi wydarzeniami. Otóż podczas pierwszego przekraczania granicy pomiędzy Gettem a miastem, usłyszałem okrzyk radości mojej Matki, która od wielu dni oczekiwała na mnie. Informacje ta o mnie, po opuszczeniu Pawiaka, Matka otrzymała z XI Komisariatu Policji. Od tego momentu Matka moja codziennie była na Oboźnej, starając się dostarczyć mi cos do zjedzenia.

Na Oboźnej skierowano mnie do majstra Niemca o szczególnych poglądach nazistowskich. Współpraca początkowo, ze względów językowych nie układała się dobrze. Jednak po kilku dniach, stosunki ułożyło się lepiej. Ze względu na dostarczanie przez moja Matkę posiłków dla mnie, relacje z majstrem były o tyle ważne, ze ułatwiały kontakt z Matka.

I tak minęły blisko 3 m-ce, które zbliżyły mnie do rozstania się z obozem na Gęsiej.

Mój majster zaproponował mi, żebym jako pracownik cywilny dalej z nim współpracował na Oboźnej. Stanowczo mu odmówiłem, motywując to chęcią dalszej mojej edukacji, co było prawda, poza tym nie chciałem absolutnie dalej pracować w nazistowskiej atmosferze. Majster natychmiast po tym oświadczeniu, wsadził mnie w samochód i zawiózł na Pragę, na ulice Skaryszewska, gdzie był punkt wysyłkowy na deportacje do pracy przymusowej w Niemczech. W ten sposób, w ciągu jednego dnia znalazłem się w pociągu podążającym do Stargardu Szczecińskiego, gdzie znajdował się obóz rozdzielczy, kierujący ludzi w rożne miejsca w Niemczech.

Był to początek sierpnia 1943 roku. Miałem wówczas niecałe 16 lat.

Ze Stargardu Szczecińskiego ruszyliśmy pociągiem w niewiadomym kierunku.

Wkrótce pociąg zatrzymał się na stacji pod nazwa „Zimowitz”. Konduktor wyjaśnił nam, ze jest to stacja graniczna miedzy stałym ładem a wyspa Uznam. Rozlokowano nas w nowoczesnych, jak na tamte czasy barakach i w ciągu następnych dni żyliśmy bez zatrudnienia.

Obóz, w którym nas zakwaterowano nazywał się Trassenheide. W licznych barakach

mieszkało kilka tysięcy osób. Dalej znajdował się Karlshagen, osiedle mieszkalne,

wyłącznie dla pracowników niemieckich Doświadczalnych Zakładów Rakietowych.

W ciągu następnych dwóch tygodni bez przerwy nękały nas alarmy przeciwlotnicze.

Były to przeloty alianckich samolotów zwiadowczych, które penetrowały obszar Peenemunde. Wreszcie alarmami nie przejmowaliśmy się końcu w nocy, z 17 na 18 sierpnia, nastąpił nalot bombowy kilkuset bombowców na obszar Peenemunde. Nalot

I bombardowanie, wskutek błędów nawigacyjnych, zaczęło się od obozu Trassenheide.

Pierwsze bomby spadły obok mego baraku. Natychmiast wybiegłem na zewnątrz z zamiarem skrycia się w jednym z wykopanych już dołów pod drzewa owocowe.

Zanim zdążyłem skryć się, uderzyła bomba, której uderzenie powaliło mnie i całkowicie pokryło mnie ziemia. Na kilkanaście minut strąciłem przytomność.

Po przebudzeniu się poczułem piekielny ból w lewym uchu i pociekła mi krew.

Okazało się później, ze zostało zniszczone ucho środkowe, ze skutkiem dozgonnym.

Z dołu wydostali mnie koledzy. Barak mój, wskutek bombardowania najpierw pochylił

Się a potem spłonął.

Według już oficjalnych danych, w obozie w Trasseenheide zginęło kilka tysięcy osób. W rezultacie po nalocie zostałem ranny i poturbowany i tylko w majtkach kąpielowych.

Reszta tego, co miałem spłonęła.

Na wyspie Uznam pozostałem jeszcze do początku lutego 1944 roku. Następnie znalazłem się początkowo w obozie robotników przymusowych w Gryfinie (nazwa niemiecka- Graejtenhagen).Na początku marca 1944 roku, znalazłem się w obozie w pobliżu jeziora Miedwie, niedaleko Szczecina. Natychmiast napisałem list do Matki

z prośba o przesłanie mi ubrania, w którym mógłbym podjąć próbę ucieczki.

Wykorzystałem sytuacje, ze stad mogłem rozpocząć korespondencje. Na wyspie Uznam było to absolutnie niemożliwe.

W końcu kwietnia 1944, nareszcie otrzymałem paczkę z ubraniem. W tej sytuacji mogłem planować ucieczkę do domu. Warunki miałem o tyle dobre, ze do stacji kolejowej na trasie Szczecin-Poznan, miałem bardzo blisko. To tez pewnego dnia, na przełomie kwietnia i maja 1944 roku, idąc na stacje kolejowa, zniszczyłem jedyny wówczas dokument-karte pracy z litera „Pupilem bilet kolejowy do Poznania Poznaniu przesiadłem się do pociągu do Kutna. Z Kutna szedłem około 13 km do wsi Rydzowe, gdzie wymieniłem marki na złote, które obowiązywały w Generalnej Guberni.

Idąc ta sama droga powrotem, dotarłem na stacje kolejowa, wsiadłem do pociągu relacji Kutno-Warszawa i szczęśliwie dotarłem do Warszawy.

Natychmiast skontaktowałem się z Matka i udałem się do Otwocka, do ciotki- siostry mojej Matki. Byłem pod silnym wrażeniem, ze Niemcy będą mnie poszukiwać. Nikt mnie nie poszukiwał, ale musiałem być czujny, bo nie miałem żadnych dokumentów.

Siedząc bezczynnie w Otwocku, łatwo dąłem się namówić do, (niefortunnego w rezultacie), nawiązania kontaktu z grupa partyzancka, która dowodził samozwańczy kpt. pseudonim „Lanca jak się okazało, grupa ta zamiast zając się czynna walka z okupantem, załatwiała przede wszystkim swoje prywatne sprawy na terenie lasów chojnowskich.

Jeden ze starszych kolegów namówił mnie i jeszcze dwóch kolegów do radykalnej zmiany ugrupowania a także miejsca. Okazało się, ze starszy kolega ma możliwości kontaktu ze zgrupowaniem partyzantów Armii Krajowej pod dowództwem „Ogma” na Podhalu. Udaliśmy się, zaczynając od Grodziska Mazowieckiego, do odległego Nowego Targu, gdzie nawiązaliśmy bezpośredni kontakt z dowódca niewielkiej grupy partyzanckiej, por. pseudonim „Chaber”. Por.”Chaber” przybył na Podhale jak „Cichociemny”. W tej sytuacji złożyliśmy przysięgę na wierność i zostaliśmy wcieleni w szeregi tej grupy. Zostaliśmy umundurowani i po krótkim przeszkoleniu uzbrojeni. Działaliśmy mniej więcej w obszarze Poronin, Wito, Chochołów, Czorsztyn, Biały Dunajec i Jabłonka. Najwięcej potyczek mięliśmy z niemiecka Służba Graniczna. Służbę w ugrupowaniu AK na Podhalu zacząłem w drugiej połowie sierpnia 1944 roku.

18 stycznia 1945 roku na teren Podhala wkroczyła Armia Czerwona. W tej sytuacji zakończyła się walka zbrojna z okupantem niemieckim. Por. „Chaber” zwrócił się do nas oświadczając, ze, kto chce zakończyć dzialanosc partyzancka, może wrócić do „cywila”. Skorzystałem z tej propozycji i w połowie lutego udałem się piechota do Krakowa. W marcu 1945 roku zabrałem się pierwszy odkrytym pociągiem towarowym do Warszawy.

   Zakończyłem wiec dla mnie stosunkowo długi i dramatyczny rozdział mego życia.

Warszawę zastałem w tragicznym stanie. Doszczętnie zniszczona, pokryta była niezliczona ilością krzyży, nagrobków i zniczy. Po powrocie, z miejsca starałem się znaleźć jakakolwiek prace i zacząć naukę w zakresie moich, wówczas, możliwości. Dopisało mi szczęście, bo zrobiłem prawo jazdy na prowadzenie samochodów i otrzymałem prace (11.10.1947R) w Centralnym Biurze Studiów I Konstrukcji w Warszawie. Jednocześnie zacząłem naukę wieczorowo w szkole zawodowej. W związku z powołaniem mnie do odbycia zasadniczej służby wojskowej. W listopadzie 1948 roku musiałem zrezygnować z wyżej wymienionej pracy, która zakończyłem na stanowisku młodszego konstruktora.

Szczęśliwie udało mi się skończyć edukacje w szkole zawodowej.

Służbę wojskowa odbyłem w Toruniu (w artylerii) w okresie 15.10.1948R – 28.10.1950r.

W końcowym okresie służby otrzymałem stopień kaprala. W grudniu 1950r. zawarłem związek małżeński z Marianna (z domu Tuzinek), z którego mamy troje dzieci: córkę Elżbietę, syna Marka i córkę Ewę. Z tego stanu otrzymaliśmy piec wnuczek i następnie pięcioro prawnuków w tym najstarszego (14 lat) Jasia Grzegorka. Nasz związek małżeński trwa już 61 lat. 20 Listopada 1950 roku podjąłem prace w Centralnym Biurze Projektów i Studiów ENERGOPROJEKT w Warszawie na stanowisku pomocy projektanta. W Energoprojekcie pracowałem blisko 40 lat. W okresie tym spotkało mnie wiele bardzo ważnych i szczególnie cennych wydarzeń. Przede wszystkim podstawa mojej pracy była rzetelna i twórca praca, która szczególnie lubiłem i ceniłem. Po siedmiu latach pracy otrzymałem z biura dwupokojowe mieszkanie na Sadybie, w którym mieszkam do dziś. W końcu lat 50-tych awansowałem do stopnia projektanta. A na początku lat 60-tych do stopnia starszego projektanta i powierzono mi kierownictwo kilkuosobowego zespołu projektowego.

   W lipcu 1968r. powierzono mi nadzór nad realizacja części projektu budowy elektrowni w Indiach w stanie Bihar w miejscowości Baraunia. W okresie 14-stu miesięcy pobytu w Indiach dostałem wspaniała propozycje wycieczki po Indiach. Propozycja ta spotkała mnie ze strony bliskiego kuzyna mojego szwagra, który wówczas był pracownikiem CEKOPUi zajmował się sprawami rozliczeń finansowych i realizacji naszej elektrowni w Baraunii. Korzystając z zaległego urlopu ruszyliśmy w drogę po Indiach służbowym samochodem. Wspaniała wycieczka trwała ok. trzech tygodni i dala mi wyobrażenie o bogactwie kultury Indii. Najpierw ruszyliśmy w kierunku Kalkuty (ok. 700km). Wracając zwiedziliśmy Katmandu, stolice Nepalu i jadąc dalej na Zachód zwiedziliśmy Alba Chat i Penjab i po drodze stare Delhi. Udając się dalej na Południe zwiedziliśmy wiele pięknych miejsc a szczególnie Agre i Taj Ma hal. Oceniając ogólnie walory tej wycieczki trudno znaleźć granice zachwytu. Poznałem oczywiście tylko pięknej architektury i kultury hinduskiej. Z Indii wróciłem do Warszawy 09.10.1967R. i kontynuowałem prace w Energoprojekcie do 31.12.1989R. Odszedłem na wcześniejsza emeryturę przysługująca mi z racji przywilejów kombatanckich. W okresie mojej pracy w Energoprojekcie, w miarę moich możliwości wynikających z obowiązków zawodowych i codziennych trudności życiowych uzupełniałem moje wykształcenie i kwalifikacje. Chciałbym tu zaznaczyć, ze w pewnej części, wynikającej z zakresu mojej pracy projektowej i realizacji naszych obiektów energetycznych, przyczyniłem się, przyznaje z duma, do rozwoju i realizacji naszej energetyki opartej na węglu kamiennym i brunatnym. Powstało to dzięki takiej instytucji jak CBSiK Energoprojekt, który liczył sobie wówczas ok. 3,5tys pracowników, w pięciu oddziałach na terenie naszego kraju.

W związku z moja praca w Energoprojekcie zostałem zaszczycony następującymi odznaczeniami:

1.Srebrny Krzyż Zasługi (I-8151-7.11.1964R.) – Realizacja Elektrowni Katnow, Adamowi i Konin.

2. Zloty Krzyż Zasługi (1772-7322-13.12.1972r.) – Realizacja Elektrowni Kozienice.

3. Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski (657-82-10-5.5.1982R.) – Realizacja Elektrowni Bełchatów.

4. Krzyż Partyzancki (476-84-4-4.04.1984R.) – Za dzialanosc w ruchu oporu w ugrupowaniu partyzanckim Armii Krajowej na Podhalu w 1944r.

Uprawnienia kombatanckie otrzymałem w dniu 23 stycznia 1980 roku na podstawie zaświadczenia ZboWiD nr.592857 Warszawa W-78439.

Druga grupę inwalidztwa wojennego otrzymałem na podstawie orzeczenia komisji lekarskiej ds. inwalidów. Nr. orzeczenia 30313228 z dnia 3.10.1988 roku.

Na tym zakończyłem może zbyt długie wspomnienia, które pisałem poraz pierwszy stad

brak wprawy.

 

 

 

Wspomnienia naszego Ojca i Dziadka były przez Niego spisywane pod koniec 2011 roku, niestety tuz przed Jego niespodziewana śmiercią w dniu 19 stycznia 2012.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 
Zapal znicz   |   Wszystkie znicze
Jola i Basia Stanskie z rodzina
tata kolezanek
2012-05-08
Kochani, Nie wiedzialysmy az do dzisiaj o smierci Waszego Taty. Bardzo Wam wszystkim wspolczujemy. Mamy wiele przyjemnych wspomnien z nim zwiazanych i jest nam przykro, ze nie ma Go wsrod nas. Bedziemy o Nim pamietac.
Andrzej , Renata i Ewa Bajkowscy
Brat
2012-04-06
Życie przemija, jednak pamięć o kochanej osobie pozostaje w sercach na zawsze. Wyrazy głębokiego żalu i współczucia z powodu śmierci przesyłają: brat Andrzej ,Renata i Ewa.
Złóż kondolencje   |   Wszystkie kondolencje
lata siedemdziesiate
Nie mam pojecia dlaczego o Nim dzisiaj pomyslalam!! Dla mnie zawsze byl przemily i czarujacy. Lubilam Go I szanowalam za Jego otwartosc . Lubil gadac na rozne tematy I bez zenady.Po pobycie (w Indiach chyba) nie czul sie zbyt dobrze, ale chyba sie z tego wykaraskal . Pamietam kilka prywatek w domu Choroszow kiedy tata Chorosz byl w domu i "bardzo mlodziezowy". Ewa ("Fifa") jest do niego bardzo z wygladu podobna. Ela z wygladu do mamy, a z usposobienia moze do Taty? Mial take wysoka palme w goscinnym pokoju i bardzo ja pielegnowal.Fajny Tata!
Barbara Stanska
To już rok
Tato, zapaliłam znicz na Twoim grobie, płakałam, bo mam świetną książkę, z której Ty byś był super zadowolony. I pomyślałam sobie, a właściwie zdałam sobie sprawę, że nie mam z kim omawiać juz tych przeczytanych książek. Brakuje mi Ciebie. Ewa
Dodaj wspomnienie   |   Wszystkie wspomnienia
Opcje strony:
Elżbieta Żmich
Elżbieta Żmich
zapalił(a) dnia 2014-11-01
Jesteś z nami na co dzień bo jesteś w naszych sercach, naszej pamięci.
-
Powiadom znajomych
Imię i nazwisko:
Adres e-mail:
-
Pamiątki
Obrazki pamiątkowe
 
-
SprzataniePomnikow.pl
Kliknij aby obejrzeć ofertę
 
-
ewa bielewicz
28.01.2012